Byłam na basenie
7 marca 2014




Byłam na basenie. Niby nic nadzwyczajnego, ale przez ostatnie miesiące a może i w latach trzeba to liczyć, nie nadużywałam tego sportu. Dziś jednak nie o tym.
Chodzę na basen, gdzie są 3 akweny wodne: rekreacyjny – dla dzieci; szkoleniowy – dla uczących się pływać i sportowy – dla pływających. Wiem, że nie wszyscy czują się w wodzie jak ryba, nie każdy też jest Otylią Jędrzejczak, ale może zanim ktoś zanurzy tyłek w wodzie to powinien oszacować swoje możliwości, następnie przełożyć na umiejętności i wybrać ten basen, który jest najbardziej dla niego odpowiedni? I tu zaczyna się mój problem, mój i pewnie nie tylko mój.
Byłam na basenie … godzinę wybrałam nie najlepszą, bo 16:00 a wiadomo: ludzie z pracy, dzieci ze szkoły (tych akurat na sportowym nie ma, więc ten wpis nie o nich i nie do nich), babcie i mamy na gimnastykę, naukowcy z uczelni (bo basen uczelniany) itp., oznacza to, że część torów jest zarezerwowana i dla pospólstwa „z ulicy” czyli takich jak ja, pozostaje do dyspozycji 2-3 tory. Biorąc pod uwagę ilość pływających, robi się z tego 4-6 osób na torze. I ok, w takim zagęszczeniu nawet da się pływać o ile wszyscy utrzymują to samo tempo!!! Tak kolorowo jednak nie jest, bo prawie zawsze znajdzie się jakaś lala w stroju dwuczęściowym, która postanowiła zaimponować swojemu koledze/koleżance, że ona też potrafi. I owszem POTRAFI, ale wyprowadzić mnie z równowagi. Gorzej jest tylko jak zbiorą się 2 takie kumoszki.
No więc wchodzi sobie ta Pani na „mój” sportowy i tym samym powoduje zator, bo zanim zacznie pływać to musi się nagadać … i tak gada z koleżanką przy brzegu zajmując co najmniej pół dostępnej ścianki – a jak ktoś jeszcze zatrzyma się obok nich, bo właśnie próbuje odsapnąć – to nie ma się nawet od czego odbić. Jak już zsinieje z zimna to rusza do boju (czytaj: zacznie przemieszczać się ku drugiemu brzegowi) – sama nie wiem co gorsze, bo płynie w tempie mojego dziecka w kole dmuchanym. I tak płynie, płynie, pełznie wręcz krajoznawczo, 5 osób na torze, nie wiadomo czy czekać aż dopłynie do drugiego brzegu, bo to może i z parę minut potrwać, czy też lepiej ruszyć za nią i wyprzedzić o ile z naprzeciwka nikt nie nadpływa. Przeczucie jednak nakazało mi się przyglądnąć, zanim podejmę jakieś pływackie kroki.
Na początku daję jej szansę, a moja pływaczka już zbliża się do połowy ale (oczom nie wierzę) właśnie się zmęczyła w połowie basenu, więc buch na plecy i leży – odpoczywa chyba – paliwo się skończyło. Bingo! po prawie 2 minutach dopłynęła na drugą stronę. To co pomyślałam, to nawet księdzu na spowiedzi nie odważyłabym się powiedzieć. Najgorsze jednak jest to, że nie dała za wygraną i postanowiła wyrobić swoją 45 minutową normę!! ZMIENIŁAM TOR!
Jakiś czas temu, gdy chodziłam na basen w godzinach wczesnoporonnych, moja koleżanka zapytała mnie czy cierpię na bezsenność? I przyznam, że kompletnie wtedy zapomniałam o tym co powyżej, ale dziś pamięć wróciła i nauczka też.
Byłam na basenie – ostatni raz po południu!
Zdjęcia pochodzą z zawodów pływackich organizowanych przez szkołę Kasi, na których to od dwóch lat jestem fotografem.
Zamieszczone na tym blogu zdjęcia są moją własnością. Jeśli chcesz je mieć, proszę skontaktuj się najpierw ze mną :-)